O Shabu Shabu powiedziała mi przyjaciółka, która lubi odkrywać nowości i zresztą odkrywać nowości musi, bo prowadzi blog o ciekawym spędzaniu czasu w Warszawie. A że ja kocham kulinarne wyprawy nie musiała powtarzać dwa razy i pewnej pięknej słonecznej soboty trafiłyśmy na Mokotowską, aby w pocie czoła (dosłownie, bo było 35 stopni!) pójść ugotować sobie zupy. Bo właśnie Shabu Shabu to lokal typu hot pot, popularny w krajach azjatyckich, który polega na tym, że dostajemy składowe naszego jedzenia i gotujemy je sami. Więc ostateczny smak w pewnej mierze zależy od nas. A czy fajnie i smacznie to wychodzi? Zapraszam do recenzji :-)
Restauracja Shabu Shabu – pierwsze wrażenie

Shabu Shabu znajduje się na warszawskim śródmieściu na Mokotowskiej tuz obok restauracji z zupkami pho – wejścia są tuż obok siebie i łatwo pomylić, ale łatwo się zorientować, bo będąc w Shabu Shabu trzeba mieć w czym gotować, więc szukamy miejsca z kociołkami wmontowanymi w stoły.
Sama restauracja ma dwie dość małe sale i ogródek. Wnętrze jest czyste, jasne, ale dość minimalistyczne i oldschoolowe z drewnianymi stołami i ciężkimi krzesłami. Jednak przyjemnie się tam siedzi i stoliki nie są tak ściśnięte blisko siebie jak w wielu azjatyckich knajpach.
Jedzenie w Shabu Shabu

My zaczęłyśmy od lemoniady, która była przyjemnie słodka i mocno ananasowa. Chociaż za tą cenę (13 zł) fajnie byłoby dostać jej więcej to i tak warto było ;-)
Następnie Pani przyniosła wybrane przez nas wcześniej buliony, które przelała do kociołków wmontowanych w stół i wytłumaczyła obsługę grzałki. My wybrałyśmy set wegański z bulionem grzybowym (40 zł) – jedyny wegański w karcie – więc jeżeli jesteście wegetarianami lub weganami taki set to jedyna opcja ;-), poza przystawkami oczywiście. i set z owocami morza z bulionem tajskim (40 zł).



Gdy bulion się zagotował Pani przyniosła dodatki do naszych zup – w przypadku wegańskiego były to makaron pho brązowy, grzyby enoki, shimeji, shitake, pak choi, kapusta pekińska, chryzantemy cai cuc i tofu oraz sos sojowy. A w przypadku owoców morza makaron pho brązowy, łosoś, kalmary, tofu, pak choi, kapusta pekińska i chryzantemy cai cuc oraz sos na bazie sosu rybnego z sezamem. Pani powiedziała co i jak, a my zaczęłyśmy gotować.


Generalnie sama idea Shabu Shabu polega na tym, żeby nie wrzucać wszystkiego na raz, ale zacząć od makaronu, a potem stopniowo dorzucać dodatki. Mi się o tym przypomniało, kiedy już wrzuciłam wszystko ;-) Ale zupy gotują się bardzo szybko i jeżeli nie chcecie uzyskać papki lepiej nie przesadzać z czasem gotowania ;-)
Set z owocami morza

Zacznijmy od bardziej udanych doznań, czyli zupy z bulionu tajskiego z owocami morza. Bulion był na wołowinie i sam w sobie był już pełen smaku, wyrazisty i dobrze przyprawiony. Owoce morza dały mu przyjemny rybny posmak, a z dodatkiem sosu rybnego z sezamem był jeszcze smaczniejszy – leciutko pikantny, idealnie słony i przyjemny. Na tą zupkę z chęcią bym wróciła.
Set wegański

Natomiast bulion grzybowy z wegańskim serem niestety już nam nie przypadł do gustu. Generalnie nie jestem wielka fanką grzybowych zup, ale chciałyśmy spróbować wegańskiej opcji, a to była jedyna możliwość. Sam bulion jest mocno grzybowy, ale trochę taki nijaki i mdły. Sos sojowy go troszkę ratuje, ale nie na tyle, że chciałabym go zjeść znowu. Fajne było to, że podali mam naprawdę dużo różnych grzybków, które ugotowane w bulionie jeszcze dawały radę. Ale generalnie za tym bulionem nie będę tęsknić ;-)
Ostateczny smak jedzenia w Shabu Shabu

Jak wspomniałam – w pewnej mierze to my wpływamy na ostateczny smak naszej zupy, bo zależy od czasu gotowania, kolejności wrzucania składników, co jest prawdą. Ale jednak bazą, która w największej mierze odpowiada za smak, poza świeżymi składnikami, jest bulion. Więc oczywiście mamy wpływ na finalny efekt, ale sam kucharz też tutaj znacząco wpływa na smak, nie jesteśmy zostawieni sami sobie ;-)
To co mi się jeszcze bardzo podobało to makaron pho brązowy, który był naprawdę smaczny i nie taki nijaki jak makaron ryżowy w zupach. Podają go naprawdę wystarczająco, żeby się dobrze najeść, jest fajnie gruby i dość szeroki i nie ginie w zupie.

Co mi się jeszcze osobiście nie podobało były miseczki. Jak widać na zdjęciu są bardzo małe, więc nie można od razu przelać sobie całości i spokojnie jeść, ale trzeba dolewać sobie troszkę cały czas. Taka chyba sama idea przygotowywania hot potów ale ja mimo wszystko wolałabym jedna duża michę, do której wleję sobie wszystko i będę sobie spokojnie jeść zamiast zaglądać do garnka non stop. Ale to chyba już taka moja mała fanaberia ;-)
Warto czy nie warto wybrać się do Shabu Shabu

Generalnie mi się w miarę podobało i chętnie wróciła tam na bulion z owocami morza albo żeby spróbować mięsnego. Moim zdaniem opcja wegańska wypada słabo w porównaniu z morską – brak jej charakteru, doprawienia i smaku. Trochę przykre jest też to, że można wybrać tylko jeden bulion z czterech dostępnych (grzybowy, tajski, ananasowy i krabowy). Więc polecam mięso- i rybożercom, ale weganom już nie tak bardzo ;-)
Gdzie? ul. Mokotowska 27, Warszawa
Godziny otwarcia – pt.-ndz. od 12.00 do 22.00
Ich fanpage (można zobaczyć menu ;))
Ile wziąć kasy? Na osobę ok. 55 zł (danie+napój), 70-80 zł (+przystawka)